Józef Zając SENATOR RP

Aktualności

Na drodze wiary
16 października 2020

Wkrótce po obronie pracy doktorskiej we wrześniu 1977 roku w Instytucie Matematycznym PAN w Warszawie, zostałem adiunktem w pracowni Profesora Juliana Ławrynowicza. Prawie natychmiast otrzymałem od niego propozycję wyjazdu stażowego do USA, na nowojorski uniwersytet centralny CUNY, gdzie miałem pracować  pod kierunkiem profesora Lipmana Bersa.

            Do Stanów wyleciałem z Warszawy w połowie września 1978 roku. Zamieszkałem u bliskiej rodziny w Mahwah, New Jersey, około 40 km na północny zachód od Nowego Yorku. Tamtego roku amerykańska jesień była wyjątkowo ciepła. Nocą głośno grały świerszcze, wokół unosił się zapach dojrzewających winogron, a okalające miejscowość zalesione wzgórza przybierały już pierwsze, jesienne barwy. Był to znak, że zaczyna się niezwykle kolorowa amerykańska jesień, zwana Indian Summer.

            16 października, po powrocie z Nowego Yorku, spacerowałem z  dwoma kuzynami po dużym przydomowym ogrodzie, który został założony prawie sto lat temu przez naszego wspólnego przodka i odważnego emigranta – Jana Zająca. Trzymając w dłoni szklaneczki Manhatan Drink, spędzaliśmy miło czas w oczekiwaniu na tradycyjny rodzinny obiad, który zaczynał się zwyczajowo o godzinie osiemnastej. Nagle z ganku domu usłyszeliśmy rozdzierający głos kuzynki Elaine, która biegła do nas, krzycząc:

            – Joe, Joe, come quickly because they have elected a new pope in the Vatican and he is the cardinal from Krakow. We just can not understand  what it is called. You should know his name! You know who it is.

            – Of course I know. If it is cardinal from Krakow, it is definitely Cardinal Karol Wojtyła, I am sure of that – odpowiedziałem rozgorączkowanej kuzynce Elaine, która nie potrafiła poprawnie wypowiedzieć po polsku nazwiska Wojtyła, dziwnie je przekręcając.

Byliśmy zszokowani. Wszyscy trzej spojrzeliśmy na siebie. W jednej chwili zostawiliśmy nasze drinki i pobiegliśmy do domu, aby bezpośrednio z telewizji usłyszeć wiadomość, którą podawały wszystkie stacje. Dziennikarze co prawda za każdym razem zniekształcali nazwisko nowo wybranego papieża, ale każdy z nich zwracał uwagę na fakt, że papieżem został nie tylko nie-Włoch, ale jeszcze Polak. Chwilę później rozdzwonił się telefon. Wszyscy znajomi chcieli upewnić się, czy rzeczywiście Polak z Krakowa stanął na czele Kościoła Katolickiego. Kolejno wszyscy deklarowali też przyjazd, aby uczcić to wydarzenie.

            Po kwadransie obszerny dom zaczął wypełniać się bliższymi i dalszymi znajomymi. Każdy z nich uważał za stosowne przywieźć dobry alkohol lub – w przypadku pań – coś do jedzenia. Jako osoba, która niedawno przybyła z Polski, znalazłem się w ogniu pytań. Tym samym moje notowania towarzyskie rosły z minuty na minutę. A kiedy dodałem, że mieszkam w mieście, w którym nowy papież pracował jako profesor na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, dosłownie zarzucono mnie lawiną pytań. Jedno za drugim sypały się też zaproszenia do złożenia wizyty. Tuż po dwudziestej drugiej zadzwonił z gratulacjami profesor Bers, który powiedział, że czuje się częściowo Polakiem, ponieważ urodził się i wychował na terenie dawnej Polski, a obecnie Łotwy.

            Rano potwornie bolała mnie głowa po wypiciu zbyt wielu drinków za szczęśliwy pontyfikat papieża Polaka. Choć był to wtorek, a więc dzień, kiedy odbywało się seminarium profesora Bersa, zrezygnowałem z wyjazdu do Nowego Yorku.

Po powrocie do kraju, tuż przed pierwszymi strajkami, wspólnie ze znajomymi wybrałem się samochodem z przyczepą na wycieczkę do Rzymu. Wówczas nie było w Watykanie tylu pielgrzymów z Polski, co później, w związku z czym bez problemu mogliśmy zaparkować samochód na wylocie placu Św. Piotra. Ponadto znajomy ksiądz, który pracował w Watykanie, pomógł nam wjechać tam bez kontroli samochodu. Dzięki temu mogę poszczycić się cenną pamiątką w postaci zdjęć z watykańskich ogrodów oraz z tamtejszego domu handlowego, gdzie zrobiliśmy niewielkie zakupy, a także z watykańskiej stacji kolejowej. Podczas czwartkowej audiencji, w której uczestniczyło tylko kilkadziesiąt osób, mogliśmy porozmawiać z papieżem, który był wtedy pełen sił witalnych i odznaczał się szczególnym poczuciem humoru.

            Kolejne moje spotkanie z papieżem miało miejsce dopiero we wrześniu 1991 roku, kiedy jako pracownik IM PAN-u przebywałem z wizytą naukową na jednym ze znanych uniwersytetów w Rzymie. Rektor tegoż uniwersytetu przekazał mi swoje zaproszenie na specjalną audiencję-spotkanie z papieżem w pokojach papieskich. Sam nie mógł skorzystać z tego zaproszenia. Przekazano mi, abym był odpowiednio ubrany i przyłączył się do grupy włoskiej lub polskiej, w której skład wchodzili członkowie chóru z kościoła Mariackiego w Krakowie.

            Kiedy w czasie spotkania, w momencie bezpośredniej rozmowy, przedstawiłem się papieżowi z nazwiska i profesji, wtedy on powiedział:

            – Wiem, że wśród matematyków jest więcej osób wierzących niż w innych naukach. Ciekawi mnie, czy sama matematyka powoduje, że jest wam z nią bliżej do Boga!

            – Jeśli ktoś – odpowiedziałem – ją dobrze zrozumiał, to znajdzie w niej odpowiedzi na wiele pytań, które nurtują ludzi wierzących. W ten sposób przybliża nas ona do Boga.